Violetta-Martina Stoessel

Violetta-Martina Stoessel
alaiada123.blogspot.com

wtorek, 3 grudnia 2013

"Kraina lodu"

Kadr z filmu "Kraina lodu"
Kadr z filmu "Kraina lodu"/materiały prasowe
Tekst o najnowszym filmie ze studia Walta Disneya wypadałoby zacząć od banału: czegoś takiego jeszcze nie widzieliście. Nie chodzi tu bynajmniej o historię, która jest kolejnym wcieleniem klasycznej baśni Hansa Christiana Andersena "Królowa śniegu", tylko o samą animację.


Jeśli w ubiegłym roku "MeridaWaleczna" ze studia Pixara wyznaczyła nowy standard przedstawiania szczegółu postaci i krajobrazów w tego typu filmach, to "Kraina lodu" bije ją na głowę. U Disneya zachwyt budzą nie tylko odstające, pojedyncze włosy bohaterek, ich różnorodna mimika i stroje oddające każde zagięcie, ale też niezliczone ilości płatków śniegu czy igieł na drzewach w tym inspirowanym norweską fauną i florą świecie. Przyroda ożywiona prezentuje się tu tak, jakby animatorzy nie zbudowali jej z pikseli, tylko tak jak w życiu - z doskonale do siebie dopasowanych, mikroskopijnych komórek.
Chociaż technicznie "Królowa śniegu" wyrywa do przodu, formalnie ogląda się na przeszłość. Chris Buck i Jennifer Lee próbują uchwycić ducha klasycznych filmów Disneya i wpisać go w ramy musicalu z drugiej połowy XX wieku, kiedy piosenki stały się integralną częścią akcji. Taka taktyka dostarczyła pretekstu do inkrustowania filmu licznymi utworami, które nie mają może potencjału "Kolorowego wiatru" Edyty Górniak z "Pocahontas", ale świetnie sprawdzają się jako ogień napędowy wydarzeń, skrząc się emocjami i trafnie oddając stany wewnętrzne bohaterów. Tymi są królowa Elsa, jej siostra Anna, wychowany z dala od dworu Kristoff, jego dziarski renifer Hans i pocieszny bałwan Olaf.
Relacje między tą piątką komplikują się ze sceny na scenę, dostarczając humoru i wzmacniając zainteresowanie intrygą. Twórcy snując archetypiczną historią, uciekają od zakorzenionych w naszej pamięci wizerunków bohaterów i dość śmiało sobie z nimi pogrywają. Anna i Elsa są tu mocnymi, wyrazistymi kobietami, które uporem prześcigają najmężniejszego z rycerzy i, co najważniejsze, same o sobie decydują, dzierżą los we własnych rękach, niezależnie od woli mężczyzn. Ich niezależność podkreśla to, że w finale nie na każdą czeka książę z bajki. Twórcy w końcu zdecydowali się pokazać, że samotność wcale nie musi oznaczać klęski. W pojedynkę również można żyć długo i szczęśliwie.
Interesująco wypadają też przedstawiciele brzydszej płci. Kristoff zainteresowaniem darzy równie mocno Annę i swojego rena, zaś Hans i queerowy bałwan wyraźnie mają się ku sobie. Podteksty są tylko zasugerowane, przeznaczone raczej dla dorosłych widzów. Dzieciaki w zniewieściałym Olafie dostrzegą sympatyczną kulkę śniegu, a starsi uśmieją się setnie, w czym pomoże manieryczny dubbing Czesława Mozila. Niedopowiedzenia nie wydają się tu efektem zachowawczości, tylko wcieleniem w życie jednej z maksym Disneya, mówiącej, że sposobem na zaczęcie jest zawieszenie mowy i podjęcie czynu. Tym samym "Krainę lodu" już teraz można uznać za początek nowego etapu w historii wytwórni. Preludiumdo rewolucji?
Szkoda, że tych słów nie wzięli sobie do serca twórcy polskiego dubbingu, kiedy zdecydowali, że ich górski handlarz będzie mówił naszą, góralską gwarą. Sceny dziejące się w chatce bohatera mają potencjał komediowy, ale nie wykorzystują go. Śmiech grzęźnie w gardle, kiedy tylko mężczyzna otwiera usta. Sztuczność jego góralszczyzny jest rażąca, co zauważą nie tylko widzowie z Podhala (do których wlicza się niżej podpisany). Zamiast obśmiania przywar ludzi gór i stereotypów na ich temat, mamy ich niebezpieczne utwierdzenie. Szczęśliwie, populizm bierze górę tylko tutaj, a niewydarzona scena okazuje się jedynie łyżką dziegciu w beczce miodu.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz